Dostałam w prezencie piękne drewniane sztalugi.
I jeszcze nowe pędzle, pachnące świeżością farby...
Trudno o bardziej przemyślany i trafiony prezent. Gdy dostajesz taki upominek, od razu wiesz, że komuś zależy. A jednak nie okazałam Wam, kochani, należytej radości, trochę mam do siebie żal.
Nie namaluję ciebie, ani promieni słońca na bielonych ścianach, ani kwitnących jabłoni w ogrodzie u moich rodziców, cyprysów na toskańskich wzgórzach, zachodu słońca nad Atlantykiem... nie będzie nic z tego całego kiczu, który tak kocham.
Jeszcze nie mam dość odwagi, aby popłynąć krwistą ścieżką w moją szarość, czerń i indygo. Przymierzam sztalugi, sprawdzam intensywność kolorów na nadgarstku, ostrość i miękkość pędzli. Ale w końcu będę tam, oprawiona w ramy, jak moje życie.
Urodzę się wczoraj druga ja, czysta postać bólu. Będę dotrzymywać mi tak wyczekanego towarzystwa.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz