niedziela, 29 listopada 2009

Session 2 - The Herbaliser Band


Tak, wiem, wiele osób może teraz zakrzyknąć z zażenowaniem: przecież to hip-hop! Niestety, przez wiele osób tak właśnie kojarzone są wydawnictwa wytwórni !K7 oraz Ninja Tune (z którą to The Herbaliser związani byli od początku kariery). A tutaj, na Session 2, mamy do czynienia z prawdziwą acid-jazzową energią! Hip-hop owszem, ale znajdziemy tu również jazz, funk & groove, a nawet pop.
The Herbaliser postanowili nagrać swoje najlepsze kawałki w instrumentalnej wersji niemal bigbandowej i wyszło to naprawdę nieziemsko. Jest to niejako kontynuacja pomysłu zrealizowanego w 2000 roku pod tytułem "Session One".
Świetna optymistyczna muzyka na wstrętne grudniowe wieczory, przy niektórych utworach nogi same podrygują :-).
Dla zainteresowanych poprawieniem sobie nastroju zamieszczam poniższy odtwarzacz, gdzie można przesłuchać całą płytę.

sobota, 28 listopada 2009

getting old losing soul



wciąż w tym samym miejscu
w betonie po kolana
ściany przechylają się
i wrastają mi w zgarbione plecy
nie wydostanę się

klatka jest mną
ręce zżelaziały w pręty
pordzewiały od łez
wsiąka we mnie noc i krew

nie zaznam spokoju
wciąż muszę patrzeć
szeroko otwartymi oczyma

nie podchodź
za późno
jestem puszką pandory



*obraz pochodzi ze strony www.beksinski.com.pl

środa, 25 listopada 2009

Friday chocolate & rum cake



Uwierzcie mi, są ciasta, które zawsze wychodzą. Są jednocześnie łatwe i szybkie w przyrządzeniu. Ale przede wszystkim, co najważniejsze, zawierają w sobie element szczęściogenny: CZEKOLADĘ!
I aromat rozchodzący się po całym domu. Jednym z awaryjnych i właściwie moich ulubionych jest ciasto rumowo-czekoladowe z gruszkami.

Potrzebne:
duża prostokątna blacha, papier do pieczenia, 6 twardych gruszek, 150 g roztopionego i ostudzonego masła, 150 g cukru, 3 jajka, 300 g mąki, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 125 ml mleka, 100 g posiekanej gorzkiej czekolady, 1 łyżka rumu, zapach rumowy, 4 czubate łyżki płatków owsianych, 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżeczka gałki muszkatołowej, 1/2 łyżeczki chili, bułka tarta, cukier puder lub 1 tabliczka gorzkiej czekolady w całości.

Wykonanie:
Jajka w całości zmiksować z cukrem, wsypać przesianą mąkę z proszkiem, dołożyć masło, czekoladę, mleko, rum, płatki owsiane, przyprawy, zapach. Wymieszać dokładnie.
Blachę wyłożyć papierem. Obrać gruszki i pokroić w niezbyt małe kawałki. Nagrzać piekarnik do 180 stopni. W tym czasie kawałki gruszek obtaczać w bułce tartej i gęsto układać na blasze. Na koniec wylać na nie ciasto, wyrównać. Piec około 45 minut. Czas pieczenia zależy od wielkości blachy, im większa blacha tym niższe ciasto i krótszy czas pieczenia.
Na gorące ciasto można pokruszyć tabliczkę gorzkiej czekolady, rozpuści się na wierzchu i zastygnie. Można tez posypać wierzch ciasta cukrem pudrem.
Ciasto jest pulchne, aromatyczne, a dzięki owocom lekko wilgotne. Chili dodaje ostrego posmaku. Do tego już tylko kieliszek nalewki albo koniaku i ... relaks.

sobota, 21 listopada 2009

BLUSZCZ


W październiku minął rok jak reaktywowano magazyn dla kobiet "Bluszcz", który pierwotnie ukazywał się w latach 1865-1939 jako tygodnik, będąc wtedy jednym z najbardziej prestiżowych wydawnictw dla kobiet. Na jego elitarność z pewnością miały wpływ publikacje takich autorów jak Gałczyński, Asnyk czy Orzeszkowa. Pierwszą redaktorką naczelną była poetka Maria Ilnicka.
Piszę o tym nie bez powodu. Przez lata próbowałam znaleźć dla siebie jakieś kobiece czytadło, bezskutecznie; w obecnych na rynku magazynach irytowały mnie wydumane artykuły o kosmetykach (nigdy sobie żadnych z nich nie kupiłam), "hajendowe" przepisy kulinarne dla żądnych egzotycznych wrażeń (z powodu niemożności zakupu większości składników nigdy żadnego nie wypróbowałam), ekskluzywne sesje modowe, a w działach "kultura" recenzje ograniczające się jedynie do "popowych" i szczególnie promowanych w mediach pozycji. Właściwie mało treści, dużo zdjęć i reklam. Kupowałam takie czasopismo, oglądałam kolorowe obrazki, czytałam 2-3 felietony i jeden wywiad i czasopismo lądowało w koszu. Wyrzucone pieniądze, nie mówiąc o papierze.
Spotkałam jednak "Bluszcz". Przyzwyczajona do magazynów typu "Mój Styl", "Pani", "Zwierciadło", kartkując "Bluszcz" poczułam zmieszanie, ujrzałam bowiem magazyn dla kobiet oparty jedynie na słowie pisanym!
Nie kłuje w oczy reklamami (reklam całostronicowych w ostatnim numerze naliczyłam 9 na wszystkich 172 stron), szata graficzna utrzymana jest w miłym dla mojego oka stylu retro, a co najważniejsze jest naprawdę "do poczytania": mnóstwo recenzji książek, fragmenty powieści, opowiadania, limeryki, felietony, wspomnienia, a nawet zagadki kryminalne do samodzielnego rozwiązania. Wszystko okraszone ilustracjami (tak, ilustracjami, nie fotografiami), głównie autorstwa Haliny Kuźnickiej. I, w co trudno uwierzyć, nie spotkacie tutaj żadnych tak zwanych celebrytów.
Z magazynem na stałe współpracują Bogusław Wołoszański, Dawid Rosenbaum, Izabela Szolc, Katarzyna Grochola, Marcin Brykczyński, Joanna Chmielewska, Bohdan Butenko, Juliusz Machulski, Janusz L. Wiśniewski, Henryk Sawka i wielu innych.
Można się spodziewać, że nie jest to superambitne opiniotwórcze czasopismo, ale chyba nie miało nim być, w punktacji od 1 do 10, daję mu 8. Z pewnością zapełnia pewna lukę na rynku wydawnictw dla kobiet.
Mam jedynie nadzieję, że pismo przetrwa na rynku bez cyklicznych kampanii reklamowych w mediach, bez gratisowych torebek, próbek, bransoletek, hitów disco i setki reklam wewnątrz.
Polecam wszystkim tym, które lubią czytać, niekoniecznie zawsze i wszędzie Noblistów.

Archive, Live in Wrocław, 06.02.2010



Wprawdzie na oficjalnej stronie ani na myspace nie ma jeszcze takiej informacji, ale polskie źródła podają, że 6 lutego 2010 Archive ponownie przyjedzie do Polski zagrać live. Tym razem pojawią się we Wrocławiu w Wytwórni Filmów Fabularnych w ramach cyklu "wROCKfest prezentuje".
Nie wiem jeszcze, kto jest organizatorem koncertu. Trochę teraz żałuję, bo wolałabym jechać na koncert do Wrocławia niż do Poznania, ale cóż, nie było do końca wiadomo, czy zagrają czwarty koncert z rzędu w tym sezonie w naszym smutnym kraju.
A biletów na styczniowy koncert w Poznaniu już nie ma...
Zatem kto chciałby zobaczyć Archive na żywo, a zaręczam, że warto, niech się długo nie zastanawia nad zakupem biletów na wrocławski koncert. Cena biletu to około 120 złotych.

Chyba stałam się psychofanką... ;-)

piątek, 20 listopada 2009

November dawn


"Najbardziej nienawidzimy tych, których najdotkliwiej skrzywdziliśmy. Boimy się tej naszej winy jak diabli".

pomyliłam się
nie będę cię kochać
nie zamieszkam w domu
który kupiłeś
dla mnie
nie będziemy wybierać koloru pościeli
pomyliłam się

nie tęsknię nie wyczekuję
nie podzielam
tylko mnie mdli
na twój głos w słuchawce
przewracam oczami

czasem mi przykro
że serce mam czarne jak noc


*Cytat pochodzi z reportażu M. Łuszczyny, "Bluszcz", nr 14, Listopad 2009, str. 121.

czwartek, 12 listopada 2009

The Resistance - Muse


Tak, podoba mi się. Dosyć.
Prawie w takim samym stopniu jak "Origin of Symmetry" i "Black Holes and Revelations" (to moje dwa ulubione albumy studyjne Muse).
Podoba mi się między innymi dlatego, bo jest różnorodna i słyszę wiele dobrych wpływów na tej płycie. Wyraźnie słychać na nim inspirację twórczością Queen, od pierwszego przesłuchania trudno tego nie zauważyć ("Resistance", "United States of Eurasia"). Trudno też nie dostrzec wpływów Depeche Mode, np. w utworze "Uprising" czy "Undisclosed Desires", ten ostatni natychmiast stał się jednym z moich ulubionych z tej płyty. Z kolei w utworze "Unnatural Selection" - nie wiem, czy słusznie - słyszę brzmienia System of a Down.
Cóż, zarówno Depeche Mode, SOAD, jak i Queen to z pewnością dobre źródło inspiracji. Chociaż moim zdaniem "The Resistance" momentami niebezpiecznie "trąca" popem: "Uprising", mimo całej swojej "rockowej elektroniki" z powodzeniem, przy dość uporczywej promocji w Radio Zet ;-), mógłby stać się "przebojem".
Muszę się też przyznać, że najbardziej wzięło mnie trzyczęściowe symfoniczne "Exogenesis", ale cóż, proszę wybaczyć tutaj kompletny brak obiektywizmu, w końcu najdłużej w moim sercu siedzi rock progresywny (a tylko na marginesie dodam, że nie sposób nie zauważyć w trzeciej części natarczywego i celowego, zdaje się, podobieństwa do Sonaty Księżycowej Beethovena).
Chciałabym jednak móc w końcu zobaczyć ich na koncercie, przecież podobno jest to jeden "z najbardziej ekscytujących zespołów koncertowych na świecie"...No, i te teorie spiskowe... :-D

Poniżej, dzięki serwisowi Grooveshark, zamieszczam listę odtwarzania The Resistance:

piątek, 6 listopada 2009

Kraków

Równo rok temu był Kraków.
I było wspaniale. Na to miasto nie ma siły, wciąż chcesz tam wracać.
Na każdym rogu kawiarenka lub knajpa, Rynek zalany turystami, bruk Kazimierza tonący we mgle, a "może to ten deszcz"...
Śledzie po burłacku i pierogi z wiśniami w rosyjskiej knajpie, sushi & sake nad Wisłą, urodzinowe prosecco wypite w piątek w południe, Swing Fenomeno Club on Saturday night...


"Widzę cię, tak, wiem
Nie zrobię więcej zdjęć - tak, wiem..."



I teraz mi żal, że nie ma powrotu do tego, co było.
Tęsknię.

czwartek, 5 listopada 2009

The Antlers & the saddest album ever


The Antlers to młody amerykański zespół, stworzony przez Petera Silbermana w 2006, generalnie zaliczany do alternatywy, indie rocka (independent underground music). Do tej pory wydali cztery studyjne albumy, łącznie z "Hospice" (2009), który jest ich pierwszym koncept-albumem. Jest to opowieść o stopniowej utracie ukochanej osoby umierającej w szpitalu na raka. Obawiałam się znaleźć na tej płycie nadmiar patosu i rzewnych ballad, ale tak się nie stało. Oszczędność formy i bogactwo opisywanych emocji to siła tej płyty. Nie drażni nawet nieco beznamiętny choć melodyjny, shoegazeowy falset wokalisty, który przy tak silnie naznaczonej uczuciowo treści, jest tutaj całkiem na miejscu.
Muzycznie tez jest bardzo interesująco: ja usłyszałam brzmienia ambientu, folku, electropopu, psychodelii, ktoś bardziej wyedukowany na pewno doszuka się więcej.

środa, 4 listopada 2009

disillusioning

Nie ma się co oszukiwać, jest listopad.

Nie mam nawet ochoty, by dobrze wyglądać.
Nakupiłam sobie filmów, książek (na tak zwane "jesienne wieczory"), ale nie oglądam, nie czytam, jednocześnie zdając sobie sprawę, że ten bunt nic nie da.
Nie ma takiej siły, by przywrócić słońce do życia. No, nie ma.