Jaki może być koncert wirtuoza? Genialny!
Pozostaję zmiażdżona dźwiękami wydobytymi przez PRAWDZIWYCH muzyków z Roots Revisited!
Trąbka Rona Tooleya to mistrzostwo świata: nie wyobrażałam sobie nawet, że takie dźwięki istnieją; poprzecinały mnie na pół. Jamal Thomas na swoich bębnach wyciągnął z moich trzewi gdzieś wcześniej głęboko zakopaną euforię... Sam Maceo jest niezaprzeczalnym fenomenem, do tego uroczo zabawnym, tego co wyprawia z saksofonem, nie obejmuje mój umysł, pozostaje mi dzika radość i bezmyślne podrygiwanie do jego muzyki. Brzmienie wszystkich dętych instrumentów było perfekcyjnie zsynchronizowane, bałam się cały czas, by żaden dźwięk mi nie umknął.
Musze jednak przyznać, że Kongresowa według mnie niespecjalnie nadaje się na koncert funkowy (pomijając aspekty akustyczne): ciasno, podrygiwać trudno, jest praktycznie niemożliwe wydostać się z własnego rzędu (przynajmniej na amfiteatrze). Pod koniec część widowni z parteru zaczęła tańczyć pod sceną, nam to nie było dane.
Zdziwiło mnie, że parę osób wyszło jeszcze przed bisami. Kim one były? Na co liczyły? Odprowadziły ich do wyjścia zdziwione spojrzenia.
Jestem zdruzgotana jednym faktem: że na taki koncert nieprędko będę miała okazję pójść ponownie...
wtorek, 28 kwietnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz