Nieodwracalnie odrywam się od rzeczywistości. Nie mam już czasu, to czas ma mnie, jego kościste palce wpijają się w moje barki, gdy przytrzymuje mnie w tym samym durnym miejscu, a przed oczami wyświetla dni-slajdy, które przelatują jak jaskółki przed burzą. Na próżno próbuję odnaleźć siebie na slajdach, nie ma tam po mnie śladu. Nie nadążam zapamiętywać płynących obrazów, dlaczego nie mam żadnych wspomnień, jakbym nigdy wcześniej nie żyła, jakbym była tu tylko teraz, na chwilę, gdzieś w rogu i tylko kątem oka.
Sen przychodzi dopiero nad ranem, gdy serce przestaje nerwowo pełzać tuż pod skórą jak larwa. Nie, nie chcę się budzić, wróć, wróć, zamknij mi oczy, odwróć gałki tyłem do światła, sklej powieki, nie odchodź, chcę zostać tu, dryfować w irracjonalnej malignie. Zostaw w spokoju. Wokół śmierdzi supermarketem. Nie ruszaj. Świat jest już i tak po mnie.
"...
Turn my head
The hurt's relentless The hurt of emptiness The hurt of wanting The hurt of going on
The hurt of missing The hurt is killing me
Turn my head
Off
Forever..." [Archive, Lights]
I co ja mogę powiedzieć? Przecież nie będę się silić na obiektywizm!
Nic na to nie poradzę, że Archive na koncertach to według mnie petarda, a dodatkowo poznańska setlista to zestaw moich ulubionych kawałków.
Organizacja koncertu trochę mnie rozczarowała, a scena w Eskulapie jest tak mała, że zespół ledwo się mieścił na niej w całości. Z drugiej jednak strony, mała sala i mała scena dawały wrażenie kameralności, muzycy byli tak blisko...
Jako support zagrał naturalnie Birdpen, cztery utwory, z czego dwa ostatnie "Off" oraz "Only the name changes" naprawdę porwały publiczność, w tym mnie.
Zaczęło się od Pills, to chyba głównie dzięki wyrazistym bębnom Smileya i Dave'a publiczność poddała się transowemu klimatowi utworu i już od tej chwili Archive kontrolowali koncertowy tłum do samego końca.
Zahipnotyzowało mnie wykonanie live "Finding It So Hard", do tej pory jakoś specjalnie mnie nie ruszało, ale po tym koncercie utwór dołączył do faworytów. Czekałam też na Collapse/Collide, na Dangervisit, na Bullets, na Pulse, na Fuck U, Lines, itd, ale...odkąd pierwszy raz usłyszałam Archive, marzyłam, aby doświadczyć "Lights" na żywo. No, i stało się, Pollard swoim "It hurts to wake up... turn my head off forever" spopielił mi serce. "Lights" to ja. I na samo wspomnienie coś mnie w środku ściska i nie chce puścić, nic już nie jest tym, czym było. Ten kawałek zakrzywia promienie słońca i przekształca rzeczywistość. I chociaż Darius chyba się lekko pomylił podczas tego utworu, to nic, nic, nic.
Na bisy dostaliśmy Controlling Crowds, Bullets, So Few Words i Pulse. Ale to nie był koniec. Najpierw tylko Pollard i jego gitara i przepiękne "Remove" (poniżej video ze studia udostepnione przez Juliana na myspace), a potem Dave i Harris uraczyli nas wersją "Again" unplugged...
Pięknie.
Cieszy też to, że muzycy nie są gwiazdami tylko artystami i po koncercie można zamienić kilka słów z każdym z nich. Pollard stał na mrozie w cienkim płaszczu chyba z pół godziny, rozmawiając, podpisując płyty, koszulki, plakaty, pozując i na dodatek "załatwiał" autografy od Marii Q...
Tak to jest, raz pójdziesz na koncert Archive i już po tobie... ;-)
Za parę dni, 11 stycznia, oficjalna premiera nowego krążka amerykańskiej grupy Vampire Weekend. Album nosi tytuł "Contra" i jest to drugi, po debiutanckim, studyjny album tego zespołu.
Albumu można już słuchać na oficjalnej stronie oraz na profilu zespołu w MySpace.
Po pierwszym przesłuchaniu mogę powiedzieć, że są duże szanse na to, by "Contra" powtórzyła sukces debiutanckiej płyty.
Muzyka świeża, ciepła, optymistyczna, w sam raz na zimowe smutki.
Chciałabym umrzeć przed tobą, mówiła zawsze z miłością.
To jej się udało trzy lata temu.
Teraz on siedzi w płaszczu i kapeluszu na toalecie.
Wszystkie wspólne rzeczy zawinął w papier gazetowy i spakował do pudeł, jego mieszkanie wygląda jak pusta hala fabryczna. Jedzenie dostaje z miejskiej jadłodajni. Przeważnie po posiłku musi wymiotować. Jeśli nie, przechadza się parę kroków wokół domu. Nie czyta gazet ani książek, nie słucha już też muzyki. Za oknem jest dzień albo noc.
Dzisiaj ona umarła po raz 1080. On siedzi w toalecie i pisze w małym notesiku: Chciałbym umrzeć przed tobą. "
Aglaja Veteranyi, "Uprzątnięte morze, wynajęte skarpety i pani Masło", Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2005.
Czytam te poetyckie miniaturo-notatki i poddaję się. Zalewa mnie jak ocean, fala za falą, bezmiar absurdu, niepokoju, brzydoty, chłodu, okrucieństwa, które jednocześnie są straszliwym smutkiem i wołaniem o pomoc. O rozwikłanie splątanych myśli, które przeszkadzają normalnie żyć. Nie ma tutaj "przegadanych" historii, nie ma nadmiaru słów. Jest ból prosty jak stół, wypowiedziany wprost, z dziecięcą szczerością. Każdy wers jest śmiercią, Bóg jest leniwcem i nie panuje nad światem, ludzie zmieniają się w przedmioty, a rzeczy martwe nabierają cech ludzkich. Otaczający świat jest nierzeczywisty i wrogi. Trzeba go zbudować z obrazoburczego i surrealistycznego języka, na nowo, takim, jaki jest naprawdę, gdzie czas zamarzł i nie uleczył ran, gdzie między ludźmi jest już tylko pustka i milczenie.
Nie wiem, czy kiedykolwiek otrząsnę się z tych słów.
Aglaja za swą wrażliwość zapłaciła najwyższą cenę.