poniedziałek, 28 grudnia 2009

scared to life


od urodzenia
skazana na śmierć
jestem mała jak
drewniany regał

nigdy
nie słyszałam
jak bije mi serce
ale umiem udawać

umiem
być czymkolwiek kimkolwiek
i obojętnie z kim

sobota, 26 grudnia 2009

Lunatic Soul


Wprawdzie album ukazał się ponad rok temu, w październiku 2008, ale mój zachwyt nad tym projektem nadal utrzymuje się na tym samym poziomie.
Autorem projektu jest Mariusz Duda, basista i wokalista z Riverside. Można zatem było się spodziewać "powtórki z rozrywki". Na szczęście - być może stało się to również dzięki udziałowi znakomitych muzyków z Indukti oraz Quidam - otrzymaliśmy album - prawie koncepcyjny - w zupełnie nowym stylu, choć moim zdaniem całkowicie odseparować tejże muzyki od rocka progresywnego nie można (patrz utwór Lunatic Soul), mimo KOMPLETNEGO braku na płycie gitary elektrycznej i deklaracji Dudy, że materiał nic wspólnego z tym nurtem nie ma. Wystarczy wziąć pod uwagę chociażby sam styl śpiewania Dudy, który od razu nasuwa skojarzenia z wokalem np. Barretta z Pendragon czy Magginiego z Clepsydry, no, i nastrój wykreowany na płycie.
Nieobecność gitary elektrycznej wcale nie zubożyła materiału, królują gitary akustyczne i basowe, również instrumenty perkusyjne mają swój istotny udział, jest fortepian, flet, Duda chwalił się nawet użyciem afrykańskiej kalimby oraz chińskiego quzheng.
Na płycie słychać ambient, sporo progresywnych, folkowych, orientalnych i psychodelicznych brzmień. Inspiracją dla Dudy była twórczość Dead Can Dance, Hedningarny, Petera Gabriela, Briana Eno, Sigur Ros. Na pierwszy "rzut ucha" wydaje się, że od DCD i Hedningarny Duda wziął neofolkowe brzmienia, a Peter Gabriel zaraził go eklektyzmem i wielokulturowością.
Ciekawa jest sama kompozycja płyty: materiał - o stopniowanym napięciu - zamknięty jest klamrą stworzoną z pierwszego i ostatniego utworu, "Prebirth" to jakby kontynuacja "Waiting For The Dawn", koniec jest początkiem, tutaj również w sensie metaforycznym: „To opowieść o podróży w zaświaty i możliwości ponownego narodzenia” – mówi Duda o swoim projekcie.
Wystarczy zapalić świece, założyć słuchawki na uszy i oddać się tej mrocznej podróży do krainy śmierci: "To będzie orientalno-transowo-psychodeliczno-słowno-muzyczna podróż przez mrok gęsty jak smoła, przez który może przejść, albo raczej przepłynąć, tylko… obłąkana dusza" [Mariusz Duda].
Polecam wywiady z Mariuszem Dudą:
Jestem troszeczkę skażony orientalnie
Po raz pierwszy zdany jestem tylko na siebie
O samym projekcie warto poczytać na stronie Lunatic Soul

Krótko mówiąc, jestem pod dużym wrażeniem jakości oraz brzmieniowej różnorodności materiału na tym albumie. Oniryczna, tajemnicza, mroczna, hipnotyzująca, soczysta, poruszająca, taka jest ta muzyka.

Poniżej tytułowy utwór, który wraz z "Out On a Limb" oraz "The Final Truth", należy do moich ulubionych na tej płycie.



A tutaj, w odtwarzaczu Grooveshark, można przesłuchać cały album.

środa, 23 grudnia 2009



firanki zawieszone
pierniczki udekorowane
zupa grzybowa gotowa
karp zastyga w galarecie
sernik czeka na polewę
śledzie zamarynowane
kanapa wyprana
dom posprzątany
choinka ubrana
pasztet skończony
życzenia rozesłane

tylko ten chłód
jest nie do zniesienia

ale "To nic, to nic, powiedziałem sobie, nic nic"*
Święta przecież Święta



*"Moskwa Pietuszki", Wieniedikt Jerofiejew.

sobota, 19 grudnia 2009

life is immense*



mówisz
życie jest zbyt duże

moje jest
ściśnięte jak pięść
co trafiać chce
wciąż w prawy policzek

czas kołem się toczy
zęby przekładni wbijają się w kark
do krwi

ciąży krzyż na krzyżu
gdy dégringolade po równi pochyłej
ściąga mnie tam gdzie moje miejsce
a ci bez winy znów rzucają kamieniami

życie jest zbyt duże
to dlatego wciąż śnię
że tonę




*"Leggenda del pianista sull'oceano [1900: człowiek legenda]", reż. Giuseppe Tornatore

czwartek, 17 grudnia 2009

a jednak czasami
chciałabym nie móc
żyć bez kogoś

sobota, 12 grudnia 2009

Oto stoję przed tobą w deszczu ciała



Eda Ostrowska to poetka mało rozpowszechniana i chyba niedoceniona.
"Oto stoję przed tobą w deszczu ciała" to jej jedyna powieść, wydana w 1983 roku przez Iskry, jednokrotnie, bez wznowień. Szkoda, bo dostęp do tej pozycji jest mocno ograniczony. W uproszczeniu, to "wewnętrzna" historia, pamiętnik narkomanki, uzależnionej od "polskiej heroiny" ze słomy makowej.
Przeczytałam ją, będąc jeszcze w liceum i do tej pory pamiętam ból i rozpacz krzyczące z każdego zdania. Nie jest to typowa powieść, język tej prozy jest wybitnie poetycki, najeżony zmysłowymi metaforami, narkotyczno-onirycznymi wizjami, miejscami jest gonitwą myśli, przypomina pismo automatyczne popularne u francuskich surrealistów.
Eda na zawsze naznaczyła moje widzenie świata. Może dlatego ją pokochałam, bo jest w niej trochę Poświatowskiej, trochę Cendrarsa, trochę Plath...

"12.04.80 r.
Wróciłam, trawa nie obróciła się w zieleń, we krwi rozpacz, nie moja, rozpędzonej planety, nie umiem nazwać czerni w uciekających żyłach - dopóki żyć będę, będę martwa, choć kwiaty będą świtać krwią, choć kwiaty będą rosnąć krwią, choć kwiaty będą pachnieć krwią, malować krwią, śnić krwią, przesuwać ławki, biec... Boże!, ile jest nieb dla kwiatów, a ile dla ludzi?... całować krwią, krwią, krwią, włosy uwodzić w słońcu, chować siebie na uśmiech w ściętej brzozie[...]."

"20.10.80 r.
[...]Czuję się pusta, głębinowa, dudnię i nie widzę innego porozumienia między mną a światem jak poprzez metal i pragnienie chwili.
Mam świat ogromny: łańcuchy górskie przecinają linie papilarne dłoni, chałupki chodzą po proszonym, ale mają w sobie dużo ciepła i niebieskich koralików, za które można kupić wszystkie wsie i bydło, i nadto szczęśliwość białych kwiatów, które z ufnością poddają się wodzie.
W moim świecie Muzyka jest Ciszą, są też symfonie, koncerty i czuby drzew.
Agresja lodówki i nocnego budzika w mój świat jest tak udokumentowana i silna, że paraliżuje uszy, które kochają widzialność, szum drzew w misie żywiołów i niski głos Piotrka, szanujący obrzędową ciszę lasu.
Zaciskam oczy, trzymam się kurczowo zrudziałego kota, a sprzęty, lalki, szpilki, sondy cisną się do porów mego ciała, zagłuszają szum drzew w latrynie aorty.
Rzeczy odbieram jako coś, co chce mnie zniszczyć, wypełnić sobą, zamknąć w lakierze, kształcie buta i połysku.[...]
Jestem z drewna i bodźca, a świat pulsuje, okrutny i agresywny. Boję się, że jeśli tak będzie dalej, ja umrę, a świat skryje się w drzewach i szumieć będzie pastelowo".

"Lublin, ...03.81 r.
[...] Siedzę biała,podłużna, bezmyślna, czuć mnie smutkiem i krzykiem rozkładającego się jeziora. Umieram, obsuwa się ciało, cicho, panicznie, żurawie pikietują niebo, czuję ciężar, bezwład opadających piersi[...]. Umrę i skokiem w dół, w czerwone udręczenie zabiję w sobie już w ustach nie rozbudzone dziecko.[...]"

Słowa Edy zapadają w pamięć, oto ona, obnażona, samotna, rozdrapana krwawiąca rana.

Źródło zdjęć: www.digart.pl

piątek, 11 grudnia 2009

Perfect Sunday Lemon Cake


Mam ochotę na prawdziwy niedzielny poranek.
Taki bez budzika i patrzenia na zegarek. Wstaję, jak już się wyśpię. Najpierw gorąca kąpiel, potem cappuccino i kawałek cytrynowego ciasta.


Najprostsze na Świecie Ciasto Cytrynowe:

Potrzebne:
jedna cytryna, cztery jajka, jedna szklanka cukru pudru, półtorej szklanki mąki, jedna łyżka kisielu cytrynowego w proszku, pół szklanki oleju, łyżeczka sody oczyszczonej, ewentualnie zapach cytrynowy.

Przygotowanie:
Jajka w całości zmiksować z cukrem, dodać olej, zapach, otartą skórkę z całej cytryny, wyciśnięty sok z połówki cytryny, mąkę, kisiel i sodę (albo proszek do pieczenia. Wszystko dokładnie wymieszać i wylać do formy (tortownica około 22 cm średnicy albo keksówka). Do ciasta można wrzucić pokrojone w kostkę jabłka, brzoskwinie albo suszone owoce. Nagrzać piekarnik do 180 stopni i upiec. Upieczone ciasto odstaje od brzegów formy. Podawać z bitą śmietaną i wiórkami gorzkiej czekolady.

W idealną niedzielę musi być czas na nordic po lesie, wytarmoszenie psa i książkę przy kubku zielonej herbaty. A popołudnie...niedzielne popołudnie jest zawsze leniwe i "wytatuowane" poniedziałkiem... Drzemka z kotem na sofie i wieczorny film powinny pozwolić o nim na chwilę zapomnieć.

Zdjęcia - www.strykowski.net

wtorek, 8 grudnia 2009

dead angel



obrastam kurzem
kotami paprochami
nieruchoma jak nagrobek
postawiony dawno marzeniom
o Afryce

wiem
z tobą wszystko byłoby możliwe
może nawet dałabym radę wzdychać
z prawdziwej miłości

nie przecieraj jednak granitowych kantów
niepotrzebne mi ani światło ani uniesienia
ani własne zmartwychwstanie

więc nigdy więcej
nie budź we mnie nadziei

czwartek, 3 grudnia 2009

closer

Nie będzie dobrze.
To nic.

Nie dbam o siebie.

wtorek, 1 grudnia 2009

Wyspy Szczęśliwe - Fuerteventura




"A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź,
wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej, zacałuj,
ty mnie ukołysz i uśpij, snem muzykalnym zasyp, otumań,
we śnie na wyspach szczęśliwych nie przebudź ze snu
".
[K.I. Gałczyński]




Islas Canarias nie są trendy: "A po co ty tam lecisz? Tam nic nie ma!"
A przecież są to opisywane w starożytności Wyspy Szczęśliwe - mimo że naznaczone pechową 13, bo tyle właśnie wysepek liczy archipelag - od 2009 roku uznane za rezerwat biosfery UNESCO.
Mnie zaczarowały zwłaszcza dwie, Lanzarote i Fuerteventura, jedna kompletnie inna od drugiej. Ale to na Fuerte chcę wrócić, nie zobaczyłam wszystkiego, czas mi umknął jak we śnie. Znaleźć tu można i słońce i deszcz, morską bryzę i palący żar, wiatr, ocean, góry, wydmy, wulkany, krajobrazy rodem z Marsa albo i końca świata.


Przytulny domek z małym ogródkiem, na śniadanie rozpływający się w ustach jamon, bielutki kozi ser, świeże bułki i marmolada z pomidorów, potem plażowanie na wietrznym, pustynnym, prawie bezludnym wybrzeżu Corralejo, kolorowe żagle kitesurferów, owoce morza i ryby, krwista tagliata z rukolą w restauracji Azzurro w El Cotillo w towarzystwie regionalnego pysznego wina Castillo de Liria , jednym słowem dolce far niente, sangria, wyciszenie, książki, muzyka i krystaliczny szmaragdowy Atlantyk z czarnymi wulkanicznymi klifami, to właśnie moje ulubione wspomnienia, do tego chcę wrócić.

Fuerteventura jest drugą co do wielkości, najrzadziej zaludnioną i najbardziej dziką z Wysp Kanaryjskich, ale mewy są tutaj grubaśne i sprytne, tak jak wesołe bure wiewiórki niedaleko Betancurii, jedzące prosto z ręki.

Półwysep Jandia z Morro Jable to chyba najbardziej "turystyczne" miejsce na wyspie, ale, paradoksalnie, to właśnie niedaleko stąd jest koniec świata - Cofete - dzika pustelnia z opuszczoną osadą, małym zapiaszczonym cmentarzem i złowieszczą białą sylwetką willi Gustava Wintera u podnóża monumentalnych gór.


Brunatne pustkowia urozmaicają samotne wiatraki gofio; Fuerteventura oznacza mniej więcej "silny wiatr". I tak żałuję, że nie zrobiłam tego, co planowałam przed wyjazdem na wyspę: marzyłam o niekończących się wędrówkach po opustoszałych kozich pastwiskach, o wejściu na Tindayę, o zapadnięciu się w biały piasek wydm na Corralejo.

Nie zdążyłam zapisać w sobie Fuerteventury, pozwoliłam jej uciec piaskiem przez palce.

*Autorem większości zdjęć jest Dominik. Dziękuję.
Nie zgadzam się na kopiowanie zdjęć i wykorzystywanie ich w innych mediach i serwisach.

niedziela, 29 listopada 2009

Session 2 - The Herbaliser Band


Tak, wiem, wiele osób może teraz zakrzyknąć z zażenowaniem: przecież to hip-hop! Niestety, przez wiele osób tak właśnie kojarzone są wydawnictwa wytwórni !K7 oraz Ninja Tune (z którą to The Herbaliser związani byli od początku kariery). A tutaj, na Session 2, mamy do czynienia z prawdziwą acid-jazzową energią! Hip-hop owszem, ale znajdziemy tu również jazz, funk & groove, a nawet pop.
The Herbaliser postanowili nagrać swoje najlepsze kawałki w instrumentalnej wersji niemal bigbandowej i wyszło to naprawdę nieziemsko. Jest to niejako kontynuacja pomysłu zrealizowanego w 2000 roku pod tytułem "Session One".
Świetna optymistyczna muzyka na wstrętne grudniowe wieczory, przy niektórych utworach nogi same podrygują :-).
Dla zainteresowanych poprawieniem sobie nastroju zamieszczam poniższy odtwarzacz, gdzie można przesłuchać całą płytę.

sobota, 28 listopada 2009

getting old losing soul



wciąż w tym samym miejscu
w betonie po kolana
ściany przechylają się
i wrastają mi w zgarbione plecy
nie wydostanę się

klatka jest mną
ręce zżelaziały w pręty
pordzewiały od łez
wsiąka we mnie noc i krew

nie zaznam spokoju
wciąż muszę patrzeć
szeroko otwartymi oczyma

nie podchodź
za późno
jestem puszką pandory



*obraz pochodzi ze strony www.beksinski.com.pl

środa, 25 listopada 2009

Friday chocolate & rum cake



Uwierzcie mi, są ciasta, które zawsze wychodzą. Są jednocześnie łatwe i szybkie w przyrządzeniu. Ale przede wszystkim, co najważniejsze, zawierają w sobie element szczęściogenny: CZEKOLADĘ!
I aromat rozchodzący się po całym domu. Jednym z awaryjnych i właściwie moich ulubionych jest ciasto rumowo-czekoladowe z gruszkami.

Potrzebne:
duża prostokątna blacha, papier do pieczenia, 6 twardych gruszek, 150 g roztopionego i ostudzonego masła, 150 g cukru, 3 jajka, 300 g mąki, 2 łyżeczki proszku do pieczenia, 125 ml mleka, 100 g posiekanej gorzkiej czekolady, 1 łyżka rumu, zapach rumowy, 4 czubate łyżki płatków owsianych, 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżeczka gałki muszkatołowej, 1/2 łyżeczki chili, bułka tarta, cukier puder lub 1 tabliczka gorzkiej czekolady w całości.

Wykonanie:
Jajka w całości zmiksować z cukrem, wsypać przesianą mąkę z proszkiem, dołożyć masło, czekoladę, mleko, rum, płatki owsiane, przyprawy, zapach. Wymieszać dokładnie.
Blachę wyłożyć papierem. Obrać gruszki i pokroić w niezbyt małe kawałki. Nagrzać piekarnik do 180 stopni. W tym czasie kawałki gruszek obtaczać w bułce tartej i gęsto układać na blasze. Na koniec wylać na nie ciasto, wyrównać. Piec około 45 minut. Czas pieczenia zależy od wielkości blachy, im większa blacha tym niższe ciasto i krótszy czas pieczenia.
Na gorące ciasto można pokruszyć tabliczkę gorzkiej czekolady, rozpuści się na wierzchu i zastygnie. Można tez posypać wierzch ciasta cukrem pudrem.
Ciasto jest pulchne, aromatyczne, a dzięki owocom lekko wilgotne. Chili dodaje ostrego posmaku. Do tego już tylko kieliszek nalewki albo koniaku i ... relaks.

sobota, 21 listopada 2009

BLUSZCZ


W październiku minął rok jak reaktywowano magazyn dla kobiet "Bluszcz", który pierwotnie ukazywał się w latach 1865-1939 jako tygodnik, będąc wtedy jednym z najbardziej prestiżowych wydawnictw dla kobiet. Na jego elitarność z pewnością miały wpływ publikacje takich autorów jak Gałczyński, Asnyk czy Orzeszkowa. Pierwszą redaktorką naczelną była poetka Maria Ilnicka.
Piszę o tym nie bez powodu. Przez lata próbowałam znaleźć dla siebie jakieś kobiece czytadło, bezskutecznie; w obecnych na rynku magazynach irytowały mnie wydumane artykuły o kosmetykach (nigdy sobie żadnych z nich nie kupiłam), "hajendowe" przepisy kulinarne dla żądnych egzotycznych wrażeń (z powodu niemożności zakupu większości składników nigdy żadnego nie wypróbowałam), ekskluzywne sesje modowe, a w działach "kultura" recenzje ograniczające się jedynie do "popowych" i szczególnie promowanych w mediach pozycji. Właściwie mało treści, dużo zdjęć i reklam. Kupowałam takie czasopismo, oglądałam kolorowe obrazki, czytałam 2-3 felietony i jeden wywiad i czasopismo lądowało w koszu. Wyrzucone pieniądze, nie mówiąc o papierze.
Spotkałam jednak "Bluszcz". Przyzwyczajona do magazynów typu "Mój Styl", "Pani", "Zwierciadło", kartkując "Bluszcz" poczułam zmieszanie, ujrzałam bowiem magazyn dla kobiet oparty jedynie na słowie pisanym!
Nie kłuje w oczy reklamami (reklam całostronicowych w ostatnim numerze naliczyłam 9 na wszystkich 172 stron), szata graficzna utrzymana jest w miłym dla mojego oka stylu retro, a co najważniejsze jest naprawdę "do poczytania": mnóstwo recenzji książek, fragmenty powieści, opowiadania, limeryki, felietony, wspomnienia, a nawet zagadki kryminalne do samodzielnego rozwiązania. Wszystko okraszone ilustracjami (tak, ilustracjami, nie fotografiami), głównie autorstwa Haliny Kuźnickiej. I, w co trudno uwierzyć, nie spotkacie tutaj żadnych tak zwanych celebrytów.
Z magazynem na stałe współpracują Bogusław Wołoszański, Dawid Rosenbaum, Izabela Szolc, Katarzyna Grochola, Marcin Brykczyński, Joanna Chmielewska, Bohdan Butenko, Juliusz Machulski, Janusz L. Wiśniewski, Henryk Sawka i wielu innych.
Można się spodziewać, że nie jest to superambitne opiniotwórcze czasopismo, ale chyba nie miało nim być, w punktacji od 1 do 10, daję mu 8. Z pewnością zapełnia pewna lukę na rynku wydawnictw dla kobiet.
Mam jedynie nadzieję, że pismo przetrwa na rynku bez cyklicznych kampanii reklamowych w mediach, bez gratisowych torebek, próbek, bransoletek, hitów disco i setki reklam wewnątrz.
Polecam wszystkim tym, które lubią czytać, niekoniecznie zawsze i wszędzie Noblistów.

Archive, Live in Wrocław, 06.02.2010



Wprawdzie na oficjalnej stronie ani na myspace nie ma jeszcze takiej informacji, ale polskie źródła podają, że 6 lutego 2010 Archive ponownie przyjedzie do Polski zagrać live. Tym razem pojawią się we Wrocławiu w Wytwórni Filmów Fabularnych w ramach cyklu "wROCKfest prezentuje".
Nie wiem jeszcze, kto jest organizatorem koncertu. Trochę teraz żałuję, bo wolałabym jechać na koncert do Wrocławia niż do Poznania, ale cóż, nie było do końca wiadomo, czy zagrają czwarty koncert z rzędu w tym sezonie w naszym smutnym kraju.
A biletów na styczniowy koncert w Poznaniu już nie ma...
Zatem kto chciałby zobaczyć Archive na żywo, a zaręczam, że warto, niech się długo nie zastanawia nad zakupem biletów na wrocławski koncert. Cena biletu to około 120 złotych.

Chyba stałam się psychofanką... ;-)

piątek, 20 listopada 2009

November dawn


"Najbardziej nienawidzimy tych, których najdotkliwiej skrzywdziliśmy. Boimy się tej naszej winy jak diabli".

pomyliłam się
nie będę cię kochać
nie zamieszkam w domu
który kupiłeś
dla mnie
nie będziemy wybierać koloru pościeli
pomyliłam się

nie tęsknię nie wyczekuję
nie podzielam
tylko mnie mdli
na twój głos w słuchawce
przewracam oczami

czasem mi przykro
że serce mam czarne jak noc


*Cytat pochodzi z reportażu M. Łuszczyny, "Bluszcz", nr 14, Listopad 2009, str. 121.

czwartek, 12 listopada 2009

The Resistance - Muse


Tak, podoba mi się. Dosyć.
Prawie w takim samym stopniu jak "Origin of Symmetry" i "Black Holes and Revelations" (to moje dwa ulubione albumy studyjne Muse).
Podoba mi się między innymi dlatego, bo jest różnorodna i słyszę wiele dobrych wpływów na tej płycie. Wyraźnie słychać na nim inspirację twórczością Queen, od pierwszego przesłuchania trudno tego nie zauważyć ("Resistance", "United States of Eurasia"). Trudno też nie dostrzec wpływów Depeche Mode, np. w utworze "Uprising" czy "Undisclosed Desires", ten ostatni natychmiast stał się jednym z moich ulubionych z tej płyty. Z kolei w utworze "Unnatural Selection" - nie wiem, czy słusznie - słyszę brzmienia System of a Down.
Cóż, zarówno Depeche Mode, SOAD, jak i Queen to z pewnością dobre źródło inspiracji. Chociaż moim zdaniem "The Resistance" momentami niebezpiecznie "trąca" popem: "Uprising", mimo całej swojej "rockowej elektroniki" z powodzeniem, przy dość uporczywej promocji w Radio Zet ;-), mógłby stać się "przebojem".
Muszę się też przyznać, że najbardziej wzięło mnie trzyczęściowe symfoniczne "Exogenesis", ale cóż, proszę wybaczyć tutaj kompletny brak obiektywizmu, w końcu najdłużej w moim sercu siedzi rock progresywny (a tylko na marginesie dodam, że nie sposób nie zauważyć w trzeciej części natarczywego i celowego, zdaje się, podobieństwa do Sonaty Księżycowej Beethovena).
Chciałabym jednak móc w końcu zobaczyć ich na koncercie, przecież podobno jest to jeden "z najbardziej ekscytujących zespołów koncertowych na świecie"...No, i te teorie spiskowe... :-D

Poniżej, dzięki serwisowi Grooveshark, zamieszczam listę odtwarzania The Resistance:

piątek, 6 listopada 2009

Kraków

Równo rok temu był Kraków.
I było wspaniale. Na to miasto nie ma siły, wciąż chcesz tam wracać.
Na każdym rogu kawiarenka lub knajpa, Rynek zalany turystami, bruk Kazimierza tonący we mgle, a "może to ten deszcz"...
Śledzie po burłacku i pierogi z wiśniami w rosyjskiej knajpie, sushi & sake nad Wisłą, urodzinowe prosecco wypite w piątek w południe, Swing Fenomeno Club on Saturday night...


"Widzę cię, tak, wiem
Nie zrobię więcej zdjęć - tak, wiem..."



I teraz mi żal, że nie ma powrotu do tego, co było.
Tęsknię.

czwartek, 5 listopada 2009

The Antlers & the saddest album ever


The Antlers to młody amerykański zespół, stworzony przez Petera Silbermana w 2006, generalnie zaliczany do alternatywy, indie rocka (independent underground music). Do tej pory wydali cztery studyjne albumy, łącznie z "Hospice" (2009), który jest ich pierwszym koncept-albumem. Jest to opowieść o stopniowej utracie ukochanej osoby umierającej w szpitalu na raka. Obawiałam się znaleźć na tej płycie nadmiar patosu i rzewnych ballad, ale tak się nie stało. Oszczędność formy i bogactwo opisywanych emocji to siła tej płyty. Nie drażni nawet nieco beznamiętny choć melodyjny, shoegazeowy falset wokalisty, który przy tak silnie naznaczonej uczuciowo treści, jest tutaj całkiem na miejscu.
Muzycznie tez jest bardzo interesująco: ja usłyszałam brzmienia ambientu, folku, electropopu, psychodelii, ktoś bardziej wyedukowany na pewno doszuka się więcej.

środa, 4 listopada 2009

disillusioning

Nie ma się co oszukiwać, jest listopad.

Nie mam nawet ochoty, by dobrze wyglądać.
Nakupiłam sobie filmów, książek (na tak zwane "jesienne wieczory"), ale nie oglądam, nie czytam, jednocześnie zdając sobie sprawę, że ten bunt nic nie da.
Nie ma takiej siły, by przywrócić słońce do życia. No, nie ma.

czwartek, 29 października 2009

Archive - Poznań Alternative Fest - styczeń 2010

Minął tydzień od niezapomnianego koncertu w Warszawie, gdy dowiedziałam się, że niedługo wrócą: a dokładnie 19 stycznia 2010 zagrają kolejny koncert, tym razem w Poznaniu, w Eskulapie, ramach Poznań Alternative Fest.
Oczywiście jadę.
Nie mogłabym przegapić takiej dawki wrażeń: bilety kupiłam na bilety24.pl od razu, jak tylko się pojawiły.
A jutro w końcu, mam nadzieję, kilkakrotnie odkładana premiera Controlling Crowds Part IV...Wprawdzie singiel promujący krążek, tj. "The Empty Bottle" niespecjalnie mnie zachwycił, ale za to "Lines" (...lines lines lalalala lines lines lalalala...)zagrane na koncercie dało mi nadzieję na kolejną muzyczną ucztę.

sobota, 17 października 2009

Warszawa, Stodoła 16.10.2009







I w końcu ich zobaczyłam!
Muszę przyznać, że na żywo brzmią genialnie; po powrocie z koncertu włączyłam płytę... i nagle studyjne nagrania wydały mi się płaskie w porównaniu z koncertowym wykonaniem.
Zagrali praktycznie cały album: Controlling Crowds, Bullets, Words On Signs, Dangervisit, Quiet Time, Collapse/Collide, Clones, Bastardised Ink, Kings Of Speed, Funeral. Zabrzmiały również dwa utwory z nowej płyty, Controlling Crowds Part IV, genialne "Lines" oraz lekko popowe "The Empty Bottle". Na bis muzycy wybrali Londinium, Numb, System oraz Again.
Na koncercie w anonimowych dla mnie wcześniej muzykach ujrzałam ludzi, prawdziwe osoby z krwi i kości, ich sposób poruszania się, gesty i mimikę. I to jest naprawdę bezcenne ;-)
Teraz, słuchając płyty, wiem, czy w danej chwili śpiewa Pollard czy Dave, słyszę gitarę Harrisa, widzę Smileya za bębnami...

poniedziałek, 12 października 2009

lascia ch'io pianga


przy tobie
nie mogę być już sobą
spojrzenie przyklejone do pleców
usztywnia kręgosłup

nie wolno mi płakać
więc
myślą ostrą jak brzytwa
tnę nadgarstki w poprzek
wisząc wciąż trzy łokcie nad ziemią
nigdy już nie znajdę spokoju

taka ja nibyja
można mnie pieprzyć

kochać nie trzeba

czwartek, 8 października 2009

Dziś wolałabym siebie nie spotkać


Ale ucieszyłam się.
Herta Müller otrzymała dziś w końcu Literacką Nagrodę Nobla. W Polsce jej książki wydało Wydawnictwo "Czarne", które notabene "specjalizuje się" we współczesnej prozie, głownie z Europy Środkowej, również polskiej. Warto tam zajrzeć, poszperać.
Hertę Müller tłumaczyła Katarzyna Leszczyńska, podobno zrobiła to genialnie.
Rok temu przeczytałam "Sercątko", które rozłożyło mnie na kwanty. Próbowałam przekonać do jej przeczytania paru znajomych; jednak nikogo nie zachęciło to, że powieść pokazuje życie w Rumunii w czasach dyktatury Ceausesçu. Właściwie każda jej książka jest przesiąknięta klimatem tamtych czasów, prześladowań, przesłuchań, totalitaryzmu.
Mnie ujął najbardziej język tej prozy: poszatkowany semantycznie a jednocześnie ścisły, hipnotyczny i dosadny, wytwarzający gęstą, duszną i mroczną atmosferę, dziecięco bezwzględny i nieobliczalny. Z pozoru niewinne słowa tną jak tasaki. Zatrzymywałam się prawie nad każdym zdaniem i stawiałam serce w słup z wrażenia. Miałam ochotę podkreślać ołówkiem każde takie zdanie, nauczyć się na pamięć, cytować.
Tytułowe "Sercątko" bije mimo wszystko, mimo strachu i upodlenia.

Poniżej wywiad z pisarką zamieszczony w czerwcu tego roku w Dużym Formacie:
Przećwiczyłam śmierć

niedziela, 27 września 2009

nie pozwolisz
by ktoś mnie skrzywdził

sam zrobisz to
najlepiej

czwartek, 3 września 2009

Jestem stworzona dla ciebie
i dla każdego

nikt jednak
nie został stworzony dla mnie

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

zabierz mnie stąd
natychmiast

nim zapomnę

jak to jest
śmiać się naprawdę

niedziela, 30 sierpnia 2009

I can feel the soil falling over my head

"If you're so funny
Then why are you on your own tonight ?
And if you're so clever
Then why are you on your own tonight ?
If you're so very entertaining
Then why are you on your own tonight ?
If you're so very good-looking
Why do you sleep alone tonight ?
I know ...
'Cause tonight is just like any other night
That's why you're on your own tonight
With your triumphs and your charms
While they're in each other's arms...
"
[...]
Love is Natural and Real
But not for you, my love
Not tonight, my love
Love is Natural and Real
But not for such as you and I, my love

czwartek, 27 sierpnia 2009

to już koniec lata

wysychają mi palce
i odpadam od rzeczywistości

rozwieszę się bezradnie
na sznurze
z Jego złego humoru
zatknę się
na kołku z zaciętego spojrzenia
przyszpilę się
rezygnacją

zgasły lampiony
na końcu tunelu


a tak dawno
już tak dawno
nie płakałam

wtorek, 25 sierpnia 2009

to już koniec lata

rzęsy opadną aż po chłód
ciało schowam do futerału

już nie założę wieczorem
jedwabnej sukienki
do pokera

ty nie wyłożysz kart na stół
i nie odważysz się mnie sprawdzić

nie zdążę być już twoja

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

addicted to poison

wyjdź z mojej głowy
i tak w końcu cię zapomnę
jak pozostałych

uda mi się

czwartek, 20 sierpnia 2009

L'effroyable a deja eu lieu...




Najgorsze już miało miejsce - powiedział
I moja twarz się stała
Po sam przestrach
Znakiem zapytania
I et caeterą
W błękicie trupim

Carpe diem

Plątanino jelit
Cerowana masko
Człowieku - Ślepy układzie scalony
Zmów spokojnie paciorek

Babilon już za tobą

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

still ill

nie rozumiem
jak możesz mnie kochać

serce mam pogardą twarde
można nim zabić

twarz mam nieswoją
z wypożyczalni
oczy przeczą ruchom warg

nie wiem
kim jestem
kłębowiskiem ścięgien
plątaniną żądz

od urodzenia
ciągnie mnie do piekła

sobota, 8 sierpnia 2009

Winter in my heart

Odkryłam go przypadkiem, jak wszystkie moje muzyczne miłości: Jon Crosby i jego Visual Audio Sensory Theater (VAST). Dlaczego najlepsze i najpiękniejsze projekty trzeba wysupływać gdzieś z undergroundu?
VAST to mieszanka moich ulubionych elementów: rocka, elektroniki i ambientu, wpływów industrialnych i progresywnych, do tego szczypta basów, akustycznej gitary a nawet smyczków. Jest wszystko co trzeba, każdy utwór to od początku do końca inna historia, trochę melancholijna, trochę neurotyczna, świadcząca o dużej wrażliwości artysty.
Na stronie oficjalnej zespołu można ściągnąć w całości niektóre albumy za parę dolarów, z czego ochoczo skorzystałam i w tej chwili delektuję się muzyką z "Turquoise & Crimson".
Pięknie.

niedziela, 2 sierpnia 2009

drifting away

narysowałam ciebie w sobie
a ty
muszkatołowe włosy w obrączki
na mych nadgarstkach zaplotłaś
i wrosłaś mi w serce

zanim się zatrzymam
na dobre
z niebieskich nitek czerwone wypłyną
namaluję nimi motyle
na twej jasnej skórze
powolną pieszczotliwą kreską

trzepot spłoszony nareszcie ustanie
sen nam czerwone wino poda
deszcz nas rozmyje

oddychać już nie będzie trzeba
gdy w mozaice nieba
na zawsze utoniemy

czwartek, 30 lipca 2009

Get down, get down, little Henry Lee
And stay all night with me
You won't find a girl in this a damn world
That will compare with me



zatańcz ze mną
jeden raz
nikomu nie powiem

sobota, 25 lipca 2009

Nieboskłon
mi kipi
w kraterze pępka

coraz starsza wersja mojego ciała
rozkłada się z gorąca

nie ubranymi plecami obłaskawiam trawę
i życie co pode mną
Słońce szepcze mi po skórze
a ona rumieni się jak ciasto

zarywa się ziemia
odurzona wiatrem
będzie padać
na łeb na szyję
przed nią
na kolana
jej płaczliwy kochanek

poniedziałek, 13 lipca 2009

Ectopic Shapeshifting Penance-propulsion

The Mars Volta to według mnie w całości przejaw niesamowitego geniuszu i nadzwyczajnej wrażliwości. Wokal Cedrica, wzorowany podobno na stylu śpiewania Bjork, rozrywa trzewia, teksty przyprawiają o zawroty głowy.

Ostatniej płyty - Octahedron, która premierę miała w czerwcu - jeszcze nie miałam możliwości przesłuchać, na chwile obecną moim numerem jeden jest wciąż pierwszy album "De-loused in Comatorium" z 2003 roku.
Zespół zaczyna trasę koncertową pod koniec sierpnia, najpierw w Stanach, a następnie, pod koniec listopada i w grudniu, da kilka koncertów w Europie. Najbliżej mam do Berlina...

czwartek, 9 lipca 2009

miałam tyle planów

a z każdym mrugnięciem powieki
odchodzę
coraz szybciej
coraz bardziej w ciszy

ósma szesnasta szesnasta ósma
poniedziałek piątek
wiosna jesień zima

dlaczego
nie da się kliknąć pauzy

niedziela, 5 lipca 2009

zakręcam włosy na papiloty
maluję czarne kreski na powiekach
ukrywam zbyt duże biodra
w fałdach koszul
co miesiąc
zwijam się z niezawinionego bólu
oszukuję czas i cudze oczy

wciąż porażona agresją męskiej skóry

stworzona na podobieństwo boga
próbuję być kobietą

sobota, 20 czerwca 2009

chyba się poddam
pójdę w ogień
a ty za mną
popatrzysz tylko bezradnym wzrokiem

serce już zwiotczało
jak brudna opuszczona chorągiew

stoję na brzegu klifu
czas na naukę latania
już niedługo

nie trzeba mi nic
oprócz pigułek na sen

a ty
nareszcie
już nic nie musisz

poniedziałek, 15 czerwca 2009

can't help myself

jutro cię spotkam
znów
aby z tobą nie porozmawiać
nie wziąć cię za rękę
nie przytulić policzka do twoich pleców
i nie dowiedzieć się jak smakujesz

wtorek, 9 czerwca 2009

niedziela, 7 czerwca 2009

mam duże stopy
szerokie
niekobiece
zniekształcone ciasnym życiem
przykrótkimi snami
zacieraniem śladów własnej wrażliwości

mam kanciaste dłonie
z długimi palcami
wstrzemięźliwe i zamknięte w sobie
oniemiałe szorstkością męskiego dotyku

mam ciało nieswoje
czujne
jak pająk
gdy czeka na robaki

piątek, 29 maja 2009

"...przeciąg trzaska złudzeniami..."

Z krucyfiksu co noc patrzy się na nią
Kiedy składa na pół sukienkę tanią
Nie powie nic kiedy znów włoży ją rano
Wszystko już o niej wie tani stróż anioł

Drugi rok stoi tam za firanką
Nie wybaczy mu że on poszedł z tamtą
Wylało się na stół moralne salto
Smutna historia ta z dominantą

Snów dziwnych ma pięć
Jak palców jej pięć u dłoni każdej
Ściera swój uśmiech ze starych zdjęć
Jego uśmiechu część
Głodne oczy nakarmi
Dobrze wie już że MY
Się nie dzieli przez TRZY
Z młodszymi koleżankami i
Jeśli już ktoś dziś puka w jej drzwi
To z całych sił tylko
Przeciąg trzaska złudzeniami


Mocniej wtuli się w koc w czarnej godzinie
Nie policzy tych łez zostały w kinie
Pożegna ją dym ze świec popiół w kominie
Z krzyża zszedł dziś w tę noc nie będzie przy niej

Ona coraz śmielszą ma chęć
W kuchni palnik z gazem
Sama sobie wydaje się tłem
a życie jej puszcza się płazem
Ona przeklina ten dzień
I siebie przed ołtarzem
Nie pytaj mnie skąd o tym wiem
Opowiem ci o tym innym razem...

[Strachy Na Lachy, "Moralne salto"]

wtorek, 26 maja 2009

Toscana Paradiso

Często myślę o Toskanii: to mógłby być mój raj na ziemi, to tam czułam prawdziwy spokój.
Bella Italia to właśnie Toskania. Nawet powietrze pachnie tam inaczej: ciepłą ziemią i beczkowanym winem.
Zapamiętałam na zawsze Val d'Orcia i tamtejsze zielone wzgórza falujące winoroślami, kręte drogi wśród zakurzonych cyprysów i sosen piniowych, ceglane domy-zamki nad gajami oliwnymi i szafirowe niebo prześwietlone słońcem.
Przecudowne Artimino, San Gimignano, Montepulciano, Montalcino, Radda in Chianti, Siena pyszniące się czerwoną spłowiałą od słońca średniowieczną architekturą, dachami z charakterystyczną rdzawo-różową tegolą, zapraszały w sieć wąskich uliczek, z klimatycznymi enotekami, lokalnymi restauracjami oferującymi vino di casa i kawiarnianymi stoliczkami.
Drzwi z kołatkami, ukwiecone malutkie okienka, balkony pełne cyprysów i kwitnących krzewów w terakotowych donicach, drewniane okiennice czyli typowe włoskie persiane i... pranie łopoczące na wietrze - tęsknię za tymi szczegółami tak cieszącymi oczy.


Ciekawe jak tam jest teraz, w maju, bo październik w Toskanii był przepiękny.
Pojadę tam kiedyś i zostanę.

niedziela, 17 maja 2009

Strasznie mi nas żal.
Zacerowane na szybko milczeniem dziury rozłażą się przy byle kichnięciu.
Łata na łacie, dziura na dziurze. Wyciągam ramiona i do ciebie nie sięgam.
Kapcie w korytarzu, szczoteczka do zębów, klucze... żałosne oszustwo.
To nigdy nie był mój dom.
Teraz wiem.

piątek, 15 maja 2009

Nostalgia infinita

Nie ma już miejsc z mojego dzieciństwa: wąwozu, którym biegałam prosto nad lodowatą przejrzystą rzekę, pagórkowatej łąki z widokiem na niebo i dęby, i mokradła z kaczeńcami i tatarakiem, przydrożnej wiejskiej zagrody z wspólnotowym piecem do wypieku chleba na zakwasie, lasu, w którym zawsze znajdowałam koźlaki pod brzozami, domu prababci krytego strzechą, nieskończonych łanów żyta z polnymi makami i chabrami i pól kukurydzy, nie ma jabłonki na podwórku, przy której konie miały wodopój, nie ma koni.
Nie ma już tych miejsc, w których pozostałam na zawsze.
Dziadek jest chudziutki i stary.
Drżą mi dłonie.
Tutaj zostanę, nie pójdę dalej.
Nie chcę znać jutra.

czwartek, 14 maja 2009

Podobno głos wewnątrz mnie to głos Boga
a ja sądziłam, że to szaleństwo

wtorek, 12 maja 2009

ain't it strange...

czy to dziwne
że to dla niego mam myśli pełne czereśni

Ty kochasz mnie tylko w soboty
i nie dla mnie twoje niebo

boję się starości
na szczęście
mam krótką linię życia

środa, 6 maja 2009

Madame Bovary, c’est moi !

Madame Bovary to ja
pokonam się
dołożę sobie
spłonę samospaleniem

cały czas nie zdając sobie sprawy
że cała trucizna jest we mnie

poniedziałek, 4 maja 2009

Sałatka z krewetkami MALINCONIA

Uwielbiam dobre jedzenie, najlepiej własnoręcznie przygotowane. W kuchni też można stworzyć coś nowego, własne dania, eksperymentować ze smakami i ich łączeniem.
Najprostszym polem do eksperymentów w kuchni są zupy i ... sałatki, bo trudno tu coś popsuć.
Udało mi się stworzyć łatwą i pyszną sałatkę.

Przygotowałam:
ćwierć kilo mrożonych krewetek królewskich
jedną torebkę ryżu paraboiled
pół puszki kukurydzy słodkiej
pół puszki ananasa
mały kawałek ostrego twardego sera zółtego
kilka liści kapusty pekińskiej (ewentualnie sałaty lodowej)
prawdziwe masło
oliwę z oliwek
dwie łyżki majonezu
Przyprawy: chili (lub ostra papryka mielona), suszony czosnek, koperek, kurkuma, sól, pieprz czarny, pieprz cytrynowy, sok z jednej cytryny

Krewetki wyłożyłam na sitko, przelałam wrzątkiem. Osuszyłam, przełożyłam do miski, polałam dokładnie sokiem z cytryny, obtoczyłam w chili, suszonym czosnku, koperku, posypałam pieprzem cytrynowym. Zostawiłam je w przyprawach na około pół godziny, w tym czasie całkowicie się rozmroziły. Ugotowałam ryż z solą i kurkumą. Można też zrobić wersję z ryżem basmati i bez kurkumy. Krewetki usmażyłam z obu stron na złoto na maśle z dodatkiem oliwy. Kapustę pekińską posiekałam, ser żółty pokroiłam w małe kosteczki, ananasa odsączyłam i pokroiłam w kostkę, kukurydzę odsączyłam z zalewy na sitku. Delikatnie wymieszałam wszystkie składniki (ryż i krewetki muszą być wystudzone), przyprawiłam solą i pieprzem, dodałam jedną łyżkę majonezu. Wstawiłam do lodówki na parę godzin.
Przed podaniem można sałatkę udekorować świeżym pomidorem pokrojonym w ćwiartki (lub koktajlowymi), świeżymi ziołami (mięta, szałwia) i jajkiem na twardo.
Podawać z grzankami (lub upieczonym w tosterze żytnim chlebem) oraz schłodzonym Chardonnay.
Świetna na kolację we dwoje.

wtorek, 28 kwietnia 2009

Funk it!

Jaki może być koncert wirtuoza? Genialny!
Pozostaję zmiażdżona dźwiękami wydobytymi przez PRAWDZIWYCH muzyków z Roots Revisited!
Trąbka Rona Tooleya to mistrzostwo świata: nie wyobrażałam sobie nawet, że takie dźwięki istnieją; poprzecinały mnie na pół. Jamal Thomas na swoich bębnach wyciągnął z moich trzewi gdzieś wcześniej głęboko zakopaną euforię... Sam Maceo jest niezaprzeczalnym fenomenem, do tego uroczo zabawnym, tego co wyprawia z saksofonem, nie obejmuje mój umysł, pozostaje mi dzika radość i bezmyślne podrygiwanie do jego muzyki. Brzmienie wszystkich dętych instrumentów było perfekcyjnie zsynchronizowane, bałam się cały czas, by żaden dźwięk mi nie umknął.
Musze jednak przyznać, że Kongresowa według mnie niespecjalnie nadaje się na koncert funkowy (pomijając aspekty akustyczne): ciasno, podrygiwać trudno, jest praktycznie niemożliwe wydostać się z własnego rzędu (przynajmniej na amfiteatrze). Pod koniec część widowni z parteru zaczęła tańczyć pod sceną, nam to nie było dane.
Zdziwiło mnie, że parę osób wyszło jeszcze przed bisami. Kim one były? Na co liczyły? Odprowadziły ich do wyjścia zdziwione spojrzenia.

Jestem zdruzgotana jednym faktem: że na taki koncert nieprędko będę miała okazję pójść ponownie...

czwartek, 23 kwietnia 2009

Montepulciano d'Abruzzo

I muszę się przyznać, że mój pierwszy raz z Montepulciano d'Abruzzo miał miejsce w Polsce, a nie w słonecznej Italii!
Na początku nie mogłam się połapać, dlaczego wino z Montepulciano (Toskania) ma w nazwie Abruzzo (Abruzja), są to dwa róże i w sumie odległe regiony. A odpowiedź jest prosta dla prawdziwego znawcy: odmiana pochodzi z Toskanii, z Montepulciano, ale uprawiana jest w Abruzzo, w centralnych Włoszech.
Samo wino jest rubinowe, aksamitnie miękkie, mocno wiśniowe, jakby transparentne: nie zostawia po sobie śladu w ustach, smak garbnikowy jest prawie niewyczuwalny, bardzo delikatny, można je pić i pić, i ten smak nie męczy na żadnym etapie.
Koniecznie spróbować je muszę z cielęcinką.
Cena: około 8 euro, więc to prawdziwie TANIE WINO! ;-)

środa, 22 kwietnia 2009

16. X. 2009, Warszawa, STODOŁA

Niniejszym oświadczam, że 16 października jestem zajęta warszawskim koncertem Archive. Przelew dla Eventim uiszczony, czekam na przesyłkę.
"Bullets" jest na 4 miejscu Listy Przebojów Trójki, ale wątpię, aby powtórzyło sukces genialnego AGAIN.

Teraz muszę zrobić wszystko, żeby nic nie przeszkodziło mi w moim planie koncertowym; mój umysł tradycyjnie już podrzuca mi do analizy różne nieprzyjemne scenariusze, np. nieodwołalny służbowy wyjazd do Włoch akurat w tym terminie... Mam wymyślać wymówki typu zaplanowany zabieg w szpitalu (żebym nie wykrakała, los bywa mściwy...) czy raczej trzymać się prawdy i od razu wcześniej wziąć urlop na ten dzień...? Jest jeszcze na szczęście trochę czasu na przyjęcie właściwej strategii ;-)...

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

to dla ciebie byłam poetką -
oczy mi błękitniały
byłam dotykiem -
uwerturą dwojga
kocem twoich ramion otulona
w przepaść nocy niestraszną
chciałam biec
oddechem przerywanym
twój profil wdychać tęczówkami
ciebie rzęsami uśpić
z tobą świt witać
twoich słów echem być
czas minął -
wypadłeś mi z dłoni
zrudziałym milczeniem
ucieczką dłoni
przepraszającą niepewnością w oczach
więc ja
odchodzę
w coraz chłodniejszym płaszczu jesieni
ale ty wiesz moje niebo na zawsze tylko tobie
Nikomu

niedziela, 12 kwietnia 2009

Controlling Crowds Tour

Ha! A jednak! Zobaczę ich na żywo. Cieszę się, bo grają wspaniałe koncerty.
W Krakowie będą 15 października, w Studio, a dzień później w warszawskiej Stodole.
Dzisiaj ruszyła przedsprzedaż biletów na oficjalnej stronie ARCHIVE, nie są drogie, cena warszawskiego koncertu to 28 euro w przedsprzedaży. Ale kupowanie w ten sposób oznacza potem oczekiwanie w dzień koncertu w kolejce do okienka kasowego po odbiór biletów połączone z okazywaniem do weryfikacji rożnych dokumentów tożsamości i kart płatniczych... chyba się na to nie piszę. Wstrzymam się z kupowaniem biletu do regularnej sprzedaży, choć z duszą na ramieniu.

Jest na co czekać. Oby do października, to będzie wyśmienite widowisko, prawdopodobnie pęknę ze wzruszenia ;-).

wtorek, 7 kwietnia 2009

sobota, 4 kwietnia 2009

keep on trying

myślę sobie
w taką wiosnę nie nadaję się do umierania
złapię się jeszcze nagrzanej szyby wypuszczę się na wolność
daruję sobie życie
słońce przecież
prostsze większe
przestrzenne jak hipersześcian choć jak hipersześcian puste

w taką wiosnę nie patrzę już za jutrem
nie zapraszam czasu na kolację ze śniadaniem
sama sobie poradzę
poradzę sobie

zaloguję się w plamie słońca przed własnym cieniem
nie poproszę go już o podwózkę nie przenocuję
choć poza nim nie mam nikogo
powinniśmy jednak trzymać się razem

w taką wiosnę nie nadaję się do umierania, wiem
ale to silniejsze ode mnie

wtorek, 31 marca 2009

CHAOS

Confusion, Delusion,
Seclusion,Inclusion,
Numbing,Loving,
Finding you in me,
How I adore, the chaos of you.
Cry out, Take out,
Heartless,Fearless,
Compassionately,
Feeling you in me,
How I love,
The chaos of you.
Psycho,
Halo,
Cruel and tormenting,
Compassionately,
Seeing us in them,
How I adore,
The chaos in them,
In them,
In them,
Of you,
Of you.


[Archive, CONTROLLING CROWDS]

źródło: http://archivemusic.pl

poniedziałek, 30 marca 2009

ARCHIVE Controlling Crowds

Miało być dzisiaj, ale Warner Music przełożył premierę w Polsce na 4 kwietnia. Bardziej wyczekanego przeze mnie albumu nie ma i nie było. Chyba jednak nazbyt się emocjonuję. Marzę o koncercie LIVE, z wrażenia wywróciłoby mnie, wiejska dziewuchę, na lewą stronę!

Dzięki MYSPACE znam już album prawie na pamięć; ta muzyka przestraja mój mózg na fale alfa - lepiej niż Bach.
Słuchawkami odgradzam się od gównianego całokształtu i wreszcie żyję naprawdę.

poniedziałek, 23 marca 2009

Era Jazzu - Maceo Parker



Czekam na koncert, bilet już w szufladzie. Niby nic, a cieszy.
Może się jeszcze wiele zdarzyć: np. odwołanie koncertu albo zmiana terminu...albo sam koncert może okazać się sporo poniżej moich oczekiwań. Ale jak to stwierdził PS: "na żywo to nawet jak ktoś jest całkiem średni, to i tak jest całkiem fajnie...", więc ha! jest nadzieja, że ulegnę czarowi muzyki live.
Bez muzyki i bez czekania na takie małe ale energetyzujące wydarzenia byłoby naprawdę kiepsko, nawet nie chcę myśleć.

A Parker jest genialny.

piątek, 20 marca 2009

Without your love

I'm dazed in madness
I can't lose this sadness
Can't lose this sadness...


[ARCHIVE, "Again"]

wtorek, 17 marca 2009

I wish I knew you before...

I get a taste of blood in my mouth when you're near
A feeling that's too painful to bear

I get a taste of blood in my mouth when you're near
A feeling that's too painful to bear

Straight to my head

I get a look of fear on my face with you here
A feeling that shivers down my skin

Try to resist, but it's just not finished with you yet
A hold too intense to forget


[ARCHIVE, "Taste of blood", Lights 2006]

Kocham ten utwór, w wydaniu akustycznym jeszcze bardziej wyrywa wnętrzności. Głos Pollarda pełznie po mojej skórze, wzdłuż kręgosłupa, rozcina na pół...

Chciałam spróbować twojej skóry, zacisnąć usta na pulsujących miejscach, poczuć metaliczny smak zranionych warg, ale już chyba za późno...


poniedziałek, 16 marca 2009

Mi Nacimiento, Frida Kahlo, 1932

Dostałam w prezencie piękne drewniane sztalugi.
I jeszcze nowe pędzle, pachnące świeżością farby...
Trudno o bardziej przemyślany i trafiony prezent. Gdy dostajesz taki upominek, od razu wiesz, że komuś zależy. A jednak nie okazałam Wam, kochani, należytej radości, trochę mam do siebie żal.

Nie namaluję ciebie, ani promieni słońca na bielonych ścianach, ani kwitnących jabłoni w ogrodzie u moich rodziców, cyprysów na toskańskich wzgórzach, zachodu słońca nad Atlantykiem... nie będzie nic z tego całego kiczu, który tak kocham.

Jeszcze nie mam dość odwagi, aby popłynąć krwistą ścieżką w moją szarość, czerń i indygo. Przymierzam sztalugi, sprawdzam intensywność kolorów na nadgarstku, ostrość i miękkość pędzli. Ale w końcu będę tam, oprawiona w ramy, jak moje życie.
Urodzę się wczoraj druga ja, czysta postać bólu. Będę dotrzymywać mi tak wyczekanego towarzystwa.

czwartek, 26 lutego 2009

ragendless

moja złość jak to miasto
krzywe brudne kurwie z podziurawionym betonem
gdzie pyszni się zielonkawa plwocina
z popękanymi sczerniałymi żyłami ulic z psimi odchodami na plamach trawy rzygowinami pod piekarnią z polietylenową rozdartą torbą łopoczącą na spróchniałym łysym drzewie
moja złość czworakami z żelbetu pełnymi skołtunionych krzykaczy
co sączą przez zaciśnięte kołkowate zęby jadowite klejące świętoszkowate słowa
moja złość to śmierdzący piwożłop co świdrowatymi zaropiałymi oczami taksuje światło dnia przez zasłonę dymną z palonej benzyny i gumy
nienawiść rośnie mi w brzuchu
gniew rośnie mi w trzewiach
bezradność jak napompowany balon
urodzę je wykarmię a one
poderżną mi gardło

poniedziałek, 23 lutego 2009



Tęsknię za prześwietlonym słońcem powietrzem.

środa, 18 lutego 2009

Jestem z ciebie wykluczona

z kroków na zewnątrz
z rozmów półgłosem na dole

nie rozróżniam już
niuansów w źrenicach
krzywizn w kącikach ust

Pamiętasz? W Brnie
w dziewięćdziesiątym dziewiątym
słońce prześwietlało śnieg
powietrze stało czerwonym winem
a ty
kochałeś moje rude włosy

wtorek, 17 lutego 2009

31-letnia udręczona nerwuska, zmarznięta, podejrzliwa, niecierpliwa, złośliwa, uzależniona od wielu rzeczy, pozna od zaraz błogi spokój, najchętniej gdzieś na południu, mile widziane zanzibarskie wybrzeże.

środa, 11 lutego 2009

Erase and replace

Powinnam na chwilę się zatrzymać, odetchnąć, wysilić się, zobaczyć, zrozumieć. Wtedy byłoby inaczej niż teraz.

Może w końcu byłoby na co czekać.
Bo w tym świecie, co mnie otacza, nie chcę już uczestniczyć.

wtorek, 3 lutego 2009

dorosłam
nie boję się już
ciemności

pozwoliłam jej
zaprosiłam
do środka

zamroczyła mnie
na zawsze

nie wiem
kiedy to się stało

czwartek, 29 stycznia 2009

Właściwie to mogłoby mnie nie być.

wtorek, 20 stycznia 2009


Kitka jest całkiem dobrym kompanem na zimowe wieczory. Jej komunikaty są proste i czytelne:
- szybki tupot po schodach na górę z podniesionym jak sztandar ogonem: "hurra! wróciłaś!";
- drapanie przednimi łapkami w drzwiczki szafek kuchennych: "daj mi jeść!";
- wskakiwanie na zlew i wyczekiwanie z natarczywym spojrzeniem: "chcę pić!";
- przeciąganie się połączone z wypinaniem zadka: "podrap mnie po grzbiecie...";
- łapanie za nogawki spodni: "ganiajmy się!".
To tylko kilka haseł z kociego słownika. Niewiele jest między nami nieporozumień, a przynajmniej tak mi się wydaje. Kitka rzadko musi miauczeć, właściwie, to wcale tego nie robi.
Ciekawe, jak ona odczytuje moje niewerbalne komunikaty? Może na przykład:
- moje szczerzenie zębów: "człowiek teraz będzie głaskał i ściskał";
- rzucanie papierka: "człowiek chce się bawić";
- karmienie kiełbasą: "człowiek chce sprawdzić, czy jest świeże"...
Kitka łaskawie i cierpliwie zezwala na ściskanie i tarmoszenie, wiedząc, że nie stanie jej się krzywda. Ma duże zaufanie do mnie, wciąż mnie to wzrusza.
I tak co wieczór w milczeniu dotrzymujemy sobie towarzystwa.
I dobrze jest.

niedziela, 11 stycznia 2009

"Mój dzień jest wypełniony,
ale nic w nim nie ma znaczenia".

piątek, 9 stycznia 2009

besame mucho

pragnę cię
ale nie zbliżaj się zanadto

bo w zamian
mogę ci oddać jedynie
spopielały koks moich wnętrzności
a z nich już nic się nie da wykrzesać

skonsumuję cię jak kawałek gorzkiej czekolady
wyrzucę papierek
i zapomnę wkrótce Twój smak

cóż
inaczej już nie potrafię

Insussistenza

Unieważniam się
powoli

ściskając zębami
ostatni sen o tanzanii
czuję jak
drewnieją mi ramiona
i kamienieje serce

odraczam się
i choć kleję się jeszcze trochę
uchem do słońca
i trzymam się półksiężycem paznokcia
końcówki długopisu

to już nie płaczę
i nie śmieję się

jestem
raz pustym
raz pełnym
pudłem na praliny

wtorek, 6 stycznia 2009

Augurissimi!

"Nie wiem, czego ci życzyć, bo przecież ty wszystko masz" [mój brat].

Życz mi zdrowia.
I dobrego towarzystwa na całe życie.

Tego mi brak.

piątek, 2 stycznia 2009

Tak sobie myślę, że jednak dobrze jest w tym wieku mieć poukładane życie, to chyba przynosi spokój wewnętrzny. Nie trzeba brać pigułek na sen, tak sądzę.
Rodzina, dzieci, dom, hobby, osiągnięcia zawodowe. W tygodniu zajmująca i dobra praca, o której jednak nie myślisz po powrocie do domu, w weekend spotkania z przyjaciółmi i wypady na wieś, wyjazdy na narty zimą, latem żeglowanie albo windsurfing albo podróżowanie z dziećmi...
Idyllicznie i dokładnie jak w zegarku. Według planu. Znam takie osoby.
Czuję się opóźniona o jakieś dziesięć lat, wręcz słyszę tykanie zegara, świadomość, że nie nadgonię tego czasu, naprawdę mnie rujnuje.
To chyba stąd ta nerwowość i bałagan we mnie, ciągła potrzeba ruchu, wieczny pęd, który tak naprawdę prowadzi mnie donikąd.
Ja nie mam nic, jestem wciąż na początku.